wtorek, 14 grudnia 2010

Hotel



-         wszystko jedno, byle było blisko do Firmy i blisko do centrum miasta;
-         to może ten?
Nie mogę powiedzieć; „może być mały byle był czysty” , bo mogę się spotkać z zarzutem o molestowanie.
Zatem dodaję - może być korporacyjny.

I taki adres podaję taksówkarzowi lub firmowemu kierowcy, gdy ten wrzuca moje sakwojaże do bagażnika a ja, wymęczony kilkunastogodzinnym lotem, po krótkim rozprostowaniu kości na lotnisku, ponownie osiadam w fotelu. Lecz czuję się zupełnie inaczej. Mogę schłodzić twarz strugą powietrza z otwartego okna, no i cieszyć się myślą o czekającym nie prysznicu. Oczywiście, za godzinę lub cztery, gdy już dojedziemy do Hotelu.

Są różne.
Jedne widać już z daleka. Górują nad okolicznymi gmachami a feeria neonów z łatwością prowadzi do szerokiego zapraszającego gości podjazdu. Tak jest w bogatych, gwałtownie rozwijających się krajach Azji. Te europejskie to właśnie wspomniane „może być mały byle był czysty”. Wtopione w fasadę ulicy, z podobną elewacją. Wyróżnia je tylko neon, no i czasem większe, efektowne wejście.
Ale są i takie, które mijasz bez zainteresowania i nawet gdy widzisz świecący nad nimi wysoko neon, mówisz: to nie może być ten, to pewnie ten następny. Ale nie, to właśnie ten: otoczony murem, osłonięty z zewnatrz dodatkowo krzakami i wybujałym nad wyraz zielskiem. Zamiast szerokiego podjazdu, przejazd przez „leżącego policjanta”, pomiedzy dużymi biało-niebieskimi beczkami wypełnionymi piaskiem i na końcu szlaban. Zanim wartownik uchyli go ciągnąc za gruby parciany sznur, dwóch innych sprawdza samochód. Pierwszy wsuwa duże lustro pod przedni zderzak samochodu, dziwiąc się zapewne, że w tak dobrym stanie mogło się dojechać do tego odległego hotelu, pokonując parę kilometrów wertepów.
Ten drugi w tym czasie, po otworzeniu przez kierowcę bagażnika, sprawdza pobieżnie bagaże. Czasem posiłkują się wytresowanym psem. Dają znać kierowcy i powoli można wjeżdżać na podjazd hotelu.
Ale to nie wszystko, gdy wysiądziesz musisz przejść przez bramkę i wrzucić podręczny bagaż na taśmę skanera. Zupełnie jak na lotnisku.

Tu w Indiach: barykady, szlabany, budki strażnicze, bramki i skanery są na wyposażeniu wszystkich hoteli, od czasu terrorystycznego ataku w Mumbaju.
26 listopada 2008 roku, dziesięciu uzbrojonych po zęby terrorystów, wpłynęło łódką do portu pod samą Bramę Indii, aby następnie przeprowadzić zsynchronizowany atak m.in. na stojący nieopodal bajeczny hotel Taj Mahal Palace, perełkę architektury -  dworzec Victoria Station, Hotel Triden przy bulwarze Marine Drive czy wypełniony westernersami bar Leopold Caffee. Po przeprowadzeniu ataków w ponad 10 miejscach miasta, pozostali przy życiu, naszprycowani sterydami i narkotykami terroryści zabarykadowali się w płonącym już wtedy Taj Mahal Palace. Dopiero 29 listopada, Policji i Siłom Służby Bezpieczeństwa udało się zabić dziewięciu z nich i zatrzymać jednego żywego Ajmala Kasabi . Jak wykazało śledztwo, akcję przeprowadziła bojówka organizacji Lishkar-e-Taliba. Zginęło 175 osób a ponad 300 zostało rannych. Dziś już wiadomo gdzie uknuto spisek, kto był mózgiem akcji, które kraje finansują tę organizację i skąd pochodzi broń. Ale ciągle nie wiem w jakim celu dokonano tych masowych morderstw przypadkowych ludzi  Wiem tylko jedno, gdy widzę armię łążących i zaglądających wszędzie wartowników oraz tysiące drogiego sprzętu do wykrywania „Bóg jeden wie czego” - ten zamach uknuła korporacja firm ochroniarskich i producentów całego tego lotniskowego sprzętu, zainstalowanego rozkazem Ministerstwa Bezpieczeństwa Wewnętrznego Indii, i obecnie stojącego zupełnie bezużytecznie.

Hotele witają Cię też bardzo różnie. Najwylewniej w nowobogackiej Azji. Drzwi taksówki otwierają odźwierni, ubrani w niezwykle wyszukane liberie. Gdy jedną ręką otwierają szeroko drzwi taksówki, drugą rękę trzymają nad Twoją głową, abyś przypadkiem nie naruszył fryzury o górną krawędź drzwi, gdy wysiadasz. To przypomina mi migawki z aresztowania przestępców. Policjanci zawsze brutalnie wrzucają zatrzymanego na tylne siedzenie, nieodmiennie chroniąc ręką jego głowę przed uszkodzeniem.
Gdy już wynurzysz się spod pachy ubranego w liberię odźwiernego, nadziewasz się na następnego, który proponuje Ci wejście przez obrotowe drzwi zamiast przez te najbliższe uchylne. Bo przecież –  „obrotowe to jest to”. Wreszcie gdy znajdziesz się pod drugiej  stronie, dopada Cię koniecznie dwójka kłaniających się żeńskich pracowników lobby, z których jeden wita Cię „gut mojnink”, a drugi wskazując wyciągniętą ręką lobby holuje Cię w tamtym kierunku. Nigdy nie wiem po co ta eskorta: czy moje okulary wyglądają na „denka od słoika”, czy wyraz twarzy każe im wątpić w mój zmysł orientacji, bo przecież do cholery, nie jest trudno zauważyć nawet w kilkusetmetrowym hallu celu mojego następnego etapu czyli lobby. Szczególnie że prowadzi do niego migocąca lub podświetlana droga, a i samo lobby nie jest zanużone w mroku.
W mojej kochanej Europie jest inaczej. W drzwiach jest często dzwonek aby pracownicy lobby mieli czas na: poskładanie czytanych gazet i pochowanie szklanek z piciem oraz przyjęcie bardziej oficjalnej pozy. W Europie personel lobby MA BYĆ, dyskretnie obserwować i pomagać gdy się o to poprosi.
Ta funkcja lobby jest różnie pojmowana w różnych krajach. W Chinach, gdy tylko przekroczysz drzwi Hallu lub gdy znajdziesz się w nim zjeżdżając windą z pokoju, wystarczy że zatrzymasz się na chwilę a natychmiast przy Tobie znajdują się Chineczki, które z przemiłym uśmiechem pytają”mejajhejpju?” I rzeczywiście starają się pomóc.
W Indii jest trochę inaczej: też się szalenie serdecznie uśmiechają i na każde zadane pytanie kiwają głową na boki. Znając ten hinduski sposób na określenie TAK, sądzisz że Twój rozmówca zrozumiał i że spełni Twoją prośbę. I tu się zawiedziesz. Bowiem poziom asertywnośći Hondusa jest tak niski, że nie pozwoli sobie na następne pytanie wyjaśniające czy odpowiedzenie, że Hotel nie dysponuje taką opcją, nie może tego zrobić, czy nie dostarczy na czas. A zatem Ci co „już przywykną”  wiedzą że to kiwanie głową na boki oznacza w rzeczywistości tyle co: słyszę Cię i .. nic poza tym.
Gdy jesteś już na tyle obeznany z niską asertywnością Hindusa i zadajesz kolejne pytanie: na kiedy to będzie albo za ile to będzie, usłyszysz nieodmiennie odpowiedź „ten minutes sir”. Szczerze się śmieję słysząc taką odpowiedź i wtedy mój rozmówca zaczyna się domyślać, że „białas naprzeciwko niego” już wie, że hinduskie „ten minutes” to nic innego jak meksykańskie „mannana”, czyli „nie wiem, może jutro, ale to nic pewnego”.

Po „survival’u” w hotelowym Lobby, jedziesz windą i myślisz już tylko o bliskim i coraz bliższym prysznicu. Tu najczęściej nie ma niespodzianek, bo na szczęście angielskie rozwiązania konstrukcyjne i projektowe baterii łazienkowych w Indiach, z uwagi na brak serwisu, zostały już dawno wyparte przez American Standard albo EU standard. W Europie, wyjątek stanowią urocze hoteliki włoskie gdzie po wejściu do łazienki urządzonej w stylu Imperium Rzymskiego, włoscy projektańci oferują i instalują niezmierzone bogactwo projektów, przypominających na pierwszy rzut oka: klamki pałacowe, ozdobne krążki czy inne ładne w kształcie przyciski. Wszystkie starannie zakomponowane, wystają z marmuru, którym wyłożone są ściany, i ... czekają na przetestowanie Twojego poziomu inteligencji. Aby uruchomić prysznic z oczekiwaną temperaturą wody, trzeba czasem najpierw wtłoczyć duży krążek do ściany (lub przeciwnie – należy go wyciągnąć) i potem przekręcić w prawo lub w lewo, wybierając prysznic lub wylewkę. Czasem jednak po wciśnięciu krążka trzeba wcisnąć właściwy guziczek, albo też - znajdującą się obok klamkę pociągnąć do góry lub nacisnąć w dół. Staje się zabawnie gdy, po chwili eksperymentów z przyciskami, spada na Ciebie strumień raz gorącej a raz zimnej wody, a na dodatek, piana z namydlonej szamponem głowy zaczyna wpływać Ci do oczu..

Wyposażenie pokoju hotelowego, na przestrzeni ostatnich dzisięciu lat uległo standaryzacji  a wraz z tym i wygodzie. Proces ten objął również Indie, przy czym pewna specyfika pozostała. Dotyczy to głównie urządzeń służących siedzeniu. Hindusi do dzisiaj, w domach i na ulicach preferują siedzenie bezpośrednio na podłodze (pokrytej dywanem lub nie) czy chodniku. W nowych domach zaczynają królować sofy i stołki, na tyle jednak niskie, że z trudem udaje się wcisnąć stopę pod siedzisko, a ich oparcia sięgają mniej więcej kręgu L3 lub L4 . Stoły są rzadkością bowiem posiłek serwuje się na tacy, którą jedzący trzyma na kolanach lub na dywanie przed sobą. Zatem stół rzeczywiście nie jest konieczny. W nowo wybudowanych hotelach standardowe meble zatrzymały się gdzieś pomiędzy wspomnianym wcześniej niskim siedziskiem  a europejskim krzesłem. Czytanie książki czy dłuższa praca z komputerem to nie lada wyczyn – podkurczone nogi szybko cierpną a i kręgosłup nie wytrzymuje długo takiej zgiętej pozycji.

Inną specyfiką są insekty, a karaluchy w szczególności. Pewnie są wszędzie, ale w nowocześnie wykończonym w biel i szkło pokoju są łatwo zauważalne. Personel wie o tym, ale zapewne sądzi, że to nikomu nie przeszkadza. Siedząc w hotelowym lobby, gdzieś około 5-ej nad ranem, czekając na taksówkę na lotnisko, byłem świadkiem jak do lobby zbiegła Hinduska i z przerażeniem w głosie wyjaśniała, że w szklance mleka które chciała podać nad ranem dziecku znalazła karalucha. Pracownik lobby ze zrozumieniem kołysał głową, spytał w którym pokoju mieszka i obiecał że się tym zajmie „za dziesięć minut”. Oczywiście po odejściu kobiety nie wykonał niczego co świadczyłoby, że temat go zainteresował. Co najwyżej zapisał uwagę w zeszycie, którego potem i tak nikt nie czyta. Siedziałem obserwując całą tą scenę i przypomniał mi się dowcip opowiedziany niedawno przez  Hindusa o podróżnym który zatrzymał się w przydrożnym barze aby napić się herbaty.
- proszę o herbatkę tylko możliwie szybko bo jestem już mocno spóźniony.
Właściciel pokiwał głową, znaczy zrozumiał.
- 5 rupii powiedział odchodząc od stolika i obiecując rychły serwis.
Ale zniknął na długo.
Kiedy wreszcie wynurzył się z kuchni z kubkiem herbaty, zdenerwowanie podróżnego nieco opadło. Szybko chwycił postawiony na stole metalowy kubek i już miał wlać zawartośc do gardła (Hindusi pijąc z kubka nie dotykają ustami jego krawędzi) gdy poczerwieniał, na szyi  pojawiły mu się żyły i wykrzyknął:
- przecież tu jest mucha i podsunął właścicielowi kubek pod nos.
Właściciel cofnął nieco głowę, skoncentrował wzrok na zawartości kubka i wreszcie wyciągając palcem wskazującym muchę spokojnie odparł:
- chyba nie oczekiwał Pan, że za 5 rupii dostanie Pan słonia.

Jeszcze parę słów na temat drugiej części hotelowych serwisów „bed and breakfast” czyli o śniadaniach właśnie. Z rozmarzeniem wspominam włoskie, pełne zapachu kawy i cornetto, oraz te francuskie z nieprzytomnie chrupkim, świeżutkim pieczywem, którego broń Boże nie wolno gryźć. Trzeba kęs po kęsie spokojnie odłamywać, rozsypując okruchy w promieniu metra. Ale to jest OK. Wszyscy tak robią i nikomu to nie przeszkadza.
Śniadania w chińskich megahotelach to obecnie dobry przykład rozumienia smakowych potrzeb najróżniejszych kultur. Oddzielnie przygotowany jest szwedzki stół dla Chińczyków, z ich ukochaną zupą ryżową i najprzeróżniejszymi do niej dodatkami: suszonymi owocami, warzywami oraz marynowanymi i potem ususzonymi kawałeczkami świńskich uszu, kurzych łapek albo innych rarytasów.
Zwolenników śniadania Continental kuszą: jaja na boczku, parówki, tosty oraz smażone ziemniaki – czyli wszystko to co na śniadanie kocha zjeść Amerykanin.
Wreszcie od połowy obecnej dekady XXI wieku, chińskie hotele oferują opcję dla Europejczyków – taką mieszankę śniadania włoskiego i francuskiego – jest świeże pieczywo, jak z włoskiej piekarni, są cornetto i inne ciastka. Może kawa nie jest taka sama - no ale w końcu nie przesadzajmy.
Najważniejsze, że ten tłum gości zajętych śniadaniem i rozmową ze współtowarzyszami podróży, jest bacznie obserwowany przez kierownika sali śniadaniowej oraz usłużny personel, reagujący na niewidoczne niemal gesty gości. Zjawiają się za Twoimi plecami, niewiedzieć czemu natychmiast gdy Twoja filiżanka z kawą jest już opróżniona, lub gdy szklanka z sokiem jest niemal pusta. Jak to wiedzą? Po prostu dbają o gościa bo wiedzą że wróci przy następnej okazji.

Ale są też hotele oferujące wspomniane wyżej „bed and breakfast”, w których personel stawia się w kuchni około 5 rano (sprawdziłem to parę razy czekając na taksówkę) a o 7.15 na szwedzkim stole ciągle nie ma pieczywa czy tostów do pieczenia, toster nawet nie włączony a sok jeszcze nie jest doniesiony.
Są za to kelnerzy - uśmiechnięci, witają i otwierają szeroko drzwi sali śniadaniowej. Zadają zdawkowe, grzeczne pytanianie co sobie dzisiaj życzymy, kiwają głowami i.. znikają w kuchni. W tym czasie my siadamy do stolika i stwierdzamy że brakuje ponadto: serwetek, masła, dżemu albo czegoś jeszcze, ale cierpliwie czekamy na zaproponowane i zamówione smakołyki. I tyle.
Bowiem po około dziesięciu minutach zjawia się inny kelner, który znowu witając nas pyta na co byśmy mieli chęć. Trochę zaskoczeni, mówimy, że złożyliśmy zamówienie parę minut temu, ale niestety przyjmujący je wcześniej kelner właśnie w drugim końcu sali rozmawia z innym kelnerem. Po pół godzinie siedzenia na śniadaniu, jedząc w końcu nie to co zamówiliśmy, wstajemy i wychodzimy, żegnani wylewnie przez przerywających rozmowę kelnerów.


 
Czytając te moje uwagi na temat hoteli zapewne pomyślicie: ”gość włóczy się po świecie od ponad dziesięciu lat to i zapewne spotkał się z róznymi hotelami. Jedne oferują dobre pokoje przy mniej urozmaiconej kuchni, inne - zapewne oferują fantastyczne jedzenie przy nieco uboższych pokojach”.
I tu się mylicie - wszystkie te wymienione wyżej niedostatki, brak profesjonalizmu, zły serwis, karaluchy w szklance mleka i wiele innych których po prostu nie chce mi się wymieniać, oferuje pięciogwiazdkowy, świeżo oddany do użytku Hotel i Apartamentowiec „Pod Wezwaniem Świętego Wawrzyńca” w Pune – hotel w którym właśnie mieszkam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz