niedziela, 7 sierpnia 2011

Nasz Radżasthan (7) - Okolice Dżajpur

Miał rację Marcin, twierdząc, że po obejrzeniu zaprojektowanego Starego Miasta Dżajpur i zespołu pałacowo-obronnego Amber, trzeba jeszcze znaleźć trochę czasu na bliskie okolice Różowego Miasta. Właśnie tam jedziemy. Najpierw jego dwa słynne forty Dżajgarh i Nahargarh, a potem Dolina Królów i na końcu dźinijska Galta.
Opuszczamy hotel jak zwykle rano, aby jak najwcześniej, jeszcze przed skwarem,  rozpocząć zwiedzanie położonego, na wysokim grzbiecie górskim, niezdobytego  Fortu Dżajgarh. Ale przyjechaliśmy za wcześnie. Na parkingu stoją co prawda dwa tubylcze samochody i brama otwarta, ale gdy próbujemy ją przekroczyć, wartownik stanowczym ruchem ręki wskazuje maleńkie okienko do kasy. Fort jest otwarty dla zwiedzających od 9.00, ale kasa jest jeszcze zamknięta, bo mamy dopiero 8.45. Stanęliśmy w kolejce.
- Porządek musi być, mówi widząc moje zniecierpliwienie na twarzy, jeden ze stojących w kolejce tubylców. I trzeba powiedzieć, że gość ma racje, widać, że jest z Dżajpur. Bowiem w Indiach, wszedzie tam, gdzie wciąż jeszcze panują (chociaż nieformalnie) królowie, tak jak w Karnatace, Dżajpurze czy Udajpurze, porzadek jest. Przede wszystkim nikt nie wydaje tu wizytującemu biletów Ministerstwa Kultury i Sztuki. Biletów, które każde nawet nie umiejące czytać dziecko w Indiach wie, są wielokrotnego użytku. Przewodnik, wyręczając oczywiście nie lubiących stać w kolejce białasów,  podchodzi do kasy i za wręczone mu przez nas pieniądze kupuje nam bilety. Potem wraz z nami podchodzi do bramki i machając biletami wpuszcza nas przodem. My zadowoleni przechodzimy, a przewodnik wręcza wartownikowi nasze bilety. Ale ten nie oddziera z nich „kuponu” i nie zwraca przewodnikowi tej pozostałej części z ładnym widoczkiem i napisem: Incredible India – World Heritage Sites of India.
Wartownik zatrzymuje nasze bilety i spokojnie, nawet bez rozglądania się na boki, czy nikt nie widzi, zwraca Przewodnikowi 50% kwoty wpłaconej do kasy. Gdy potem białas upomina się o bilet, aby mieć go na pamiątkę, przewodnik wyciąga bez problemu z kieszeni jakiś stary bilet i nam go wręcza.
Takie są reguły, które jak powiedziałem, znają wszyscy. Jakoś nie wiedzą o tym tylko pracownicy fiskusa i Ministerstwa Kultury i Sztuki Indii.

Porządek musi być. Zatem równo o dziewiątej, okienko się otwiera, a tam bileter, komputer i drukarka. Król wie o biletach wielokrotnego użytku, zatem każdy zwiedzający, po podejściu do okienka i zgłoszeniu ilosci osób chętnych do zwiedzania, jest informowany o wysokości opłaty i po wręczeniu bileterowi pieniędzy, jest zapisany w komputerze, na długiej liście zwiedzających.
O mądrości królów i ich szacunku do wiedzy, świadczy również fakt, że po raz pierwszy, od przyjazdu do Indii, moja córka, wizytując muzea i zabytki Dżajpuru i Udajpuru, mogła skorzystać z dobrodziejstwa zniżki dla studentów. Co prawda zajęło to dużo czasu, bo po pierwsze Askę na długą chwilę zamurowało, że są gdzieś w Indiach zniżki dla studentów, potem musiała „tylko” wygrzebać z zakamarów damskiej torby Miedzynarodową kartę Studencką. A to nie lada sztuka, o czym wie każdy żonaty mężczyzna. Wreszcie, aby był porządek, bileter zapisał Aśki nazwisko, kraj pochodzenia i numer legitymacji.
- cóż, porządek musi być, odpowiedziałem mojemu znajomemu Indusowi, widząc zniecierpliwienie na jego twarzy. Miał niefart, bo stał za nami.
Zniżki dla studentów. Czyni to cały świat, ale urzędnicy Ministerstwa Kultury i Sztuki Indii jakoś o tym nie chcą wiedzieć. Oni wiedzą jedno – każdy białas odwiedzający Indie pieniądze ma. My mamy pieniądze, zatem wchodzimy do środka Fortu.
*    *    *
Mury trudno widocznego z zewnątrz, bardzo rozległego Fortu Dżajgarh, obejmują praktycznie wszystko, co było potrzebne władcy, jego rodzinie, dworowi z rodzinami i licznej grupie żołnierzy. Lecz w Forcie do zwiedzenia jest przede wszystkim zachowana do dziś Odlewnia i wytwórnia dział oraz jej najwybitniejsze dzieło Jaivana - największe w świecie działo na lawecie. Dla amatorów militariów cenna jest Zbrojownia. Jest jeszcze oczywiście Pałac Królewski, światynie i dobrze zachowane zbiorniki na wodę. Ale te ostatnie można zobaczyc w każdym forcie.

To, co jest widoczne zaraz po przekroczeniu bramy, to przede wszystkim potężne oflankowane fortyfikacje z bastionami, wieżyczkami strzeleckimi i majestatyczną, siedmiokondygnacyjną wieżą. Stąd w jasny dzień, już z bardzo daleka, można było dostrzec zbliżające się niebezpieczeństwo. Szerokimi rampami wchodzimy na jeden z najbardziej okazałych bastionów, robiąc fotki i dziwiąc się, dlaczego te rampy są takie szerokie. Gdy docieramy na samą gorę wszystko staje się jasne.
Ten bastion to stanowisko ogniowe, posadowionego tu i obecnie zadaszonego, największego działa swoich czasów, nazwanego Jaivana. Zostało odlane i zbudowane tu, w Forcie Dżajgarh, w 1720 roku, za czasów Sawai Dżaj Singh II. Działo o długości 20 stóp, wadze 50 ton i kalibrze 11 cali, miało zasięg 22 mil, czyli po naszemu okolo 38 kilometrów. Do oddania jednego wystrzału zużywano około 100 kilogramów prochu.
Dodatkową ciekawostką dla miłośników broni jest to, że dopiero za czasów następnego władcy Ram Singh II, działo spoczęło na równie ogromnej i masywnej lawecie. Dzięki dodatkowym, zwrotnym tylnym kołom lawety, i za pomocą czterech słoni oraz całej armii obsługujących, to 50-o tonowe działo  mogło być dowolnie ustawiane i przekręcane. Już z chwilą jego budowy i po przeprowadzeniu pierwszych próbnych salw, sława o nim była tak wielka, że skutecznie odstraszała wszelkich potencjalnych agresorów. W efekcie, działo nigdy nie zostało sprawdzone w prawdziwych warunkach bojowych.
Rzeczywiście działo wraz z lawetą wygląda niezwykle okazale, tyle że zabezpieczone niewielkim daszkiemi i otoczone siatką, wygląda niestety jak Mercedes wstawiony do kurnika. A szkoda, bo to piękny przykład inżynierskiej roboty.
Wzdłuż murów idziemy w stronę wieży, a stamtąd do Pałacu Królewskiego. Ale to nic specjalnego. Plątanina korytarzy, komnat i pokoi, bo jak nam powiedział jeden z przewodników, taka była koncepcja budowy pałaców hinduskich. Korytarzy miało być wiele, pokręconych i z licznymi przejściami, aby potencjalny agresor, nawet po ewentualnym dotarciu do pałacu, „pogubił się” w jego wnętrzu, dając jego mieszkańcom czas na schronienie się.
N.b. po tych słowach przewodnika, zrozumiałem wreszcie dlaczego dopiero w połowie XX wieku wprowadzono plany przy zabudowie miasta Pune, miasta w którym rezyduję. Najwyraźniej przemyślni Marathowie, rządzący tym regionem przez wieki, uważali, że zagmatwany i poplątany plan miasta sprawi, że miasto to nigdy nie wpadnie w ręce Brytyjczyków. Na szczęście dla Pune, dotarli do miasta, pozostawiając po sobie wspaniałe wiktoriańskie zespoły uniwersyteckie, szpitale, budynki garnizonowe, kościoły i mosty. Ale to już inna opowieść.
Zatem teraz do Odlewni. Bo mnie inżyniera i procesowca szczególnie to interesowało. Wyobraźcie sobie: początek XVIII wieku, gdzieś w środku Azji, na samym szczycie ogromnego masywu skalnego Odlewnia mosiądzu, z piecem hutniczym, rampami do zasypywania surowca i opału. Z jakimiś ogromnymi miechami i dmuchawami, aby uzyskać wyższą temperature ognia. Wreszcie droga i rampy prwadzące z odlewni do znajdującego się nieopodal warsztatu, gdzie w kilkudziesięciotonowym odlewie mosiężnym mozolnie drążono i kalibrowano otwór. Poprzez otwarte drzwi , widzimy leżące ogromne odlewy, przygotowane do wiercenia. W kanałach, pod nimi, do dziś pozostały wały, tryby i przekładnie służące do przenoszenia napędu do narzędzi produkcyjnych. Tablice umieszczone obok, szczegółowo prezentują caly proces. Fascynujace.
Skoro już potrafimy sobie wyobrazić jak to było wytwarzane, dziarsko zmierzamy do Zbrojowni, bo tam zgromadzono niezwykle bogatą kolekcję broni palnej wszelkiego kalibru, od największych wielotonowych dział, przez haubice, po broń długą i kieszonkowe „damskie” pistoleciki. Wszystkie pięknie zdobione i prawie wszystkie pochodzące z fortowej rusznikarni. Królowie Dżajpuru mają być z czego dumni.
*   *    *
Zwiedzanie Fortu Dżajgarh zajęło nam trochę za dużo czasu, zatem szybko jedziemy do kolejnego królewskiego fortu - Nahargarh.
Nie ma on charakteru obronnego, powstał znacznie później i jedynymi znamionami jego obronnego charakteru są stojące przed fortem armaty. Wszystkie pięknie wypolerowane przez turystow, a głównie dzieci, które koniecznie chcą aby im zrobić zdjęcie, gdy wślizgują się lub już leżą na armatniej lufie.
Pałac ma charakter letniej rezydencji, na czas upalnej pory suchej, gdy w niżej położonych pałacach królewskich nie dało się już wytrzymać. Zatem główną zaletą wizytowania tego pałacu, to ładne widoki z góry. Z braku laku, robimy kilka zdjęć dzieciom łażacym po armatach, zjeżdżamy w dół i kierujemy się w stronę Doliny Królów.
*    *    *
Dolina Królów. Powiem szczerze, sam to miejsce tak nazwałem. Z dala od miasta, ale jeszcze w obrębie murów Królestwa, w jednej z dolin wciśniętych pomiędzy dwa masywy górskie znajdują się Grobowce rodu panujacego. Byliśmy bez przewodnika, a na calym tym ogrodzonym i strzeżonym obszarze nie uświadczysz żadnej informacji w jezyku dla mnie zrozumiałym. Nie zobaczysz też drzew, bo zapewne bardzo dawno wygrodzony obszar, jest obecnie szczelnie wypełniony wysokimi na ponad metr platformami, na których umieszczone są pięknej roboty marmurowe pawilony, skrywajace po kilka tumb.
Cicho tu. Dookoła góry i tylko jakaś dwójka młodych ludzi, siedząca w zadumie na tym odludziu. Jacyś dalecy krewni tu spoczywajacych, czy też uciekli tu, by ustrzec się oczu ciekawskich sąsiadek? Nie chcemy im przeszkadzać. Odwracamy się i idziemy do samochodu. Cicho, tak aby nawet nie skrzypnął żwir pod podeszwą.
*    *    *
Potem jeszcze Galta Kund ze świętym Żródłem Krowy. Znajduje się jeszcze dalej od miasta. Skręcamy z głównej drogi w bok. Przejeżdżamy przez wyludnione miasteczko, w którym pełno krów. Jedziemy jeszcze dalej -  jeszcze więcej krów. Wreszcie docieramy do Bramy tego zespołu świątynnego. Przed nią tłoczą się krowy. Wąski kolowrotek w przejściu zainstalowano po to, aby krowy nie mogły dalej przejść.
Ośrodek Galta Kund fundowały kolejne generacje władców Dżajpur, aby pomieścić mnichów i tłumy wiernych, pragnących skorzystać z dobrodziejstw Krowiej Wody. W najwyższej części doliny jest bowiem źródło wody, o właściwościach leczniczych, podobnych jakie ma święta rzeka Ganga i Yamuna. Bijące ze ściany Skalnej Światyni źródło, zasila mały górski staw, zamkniety z jednej strony zaporą, po której można dojść do Skalnej Świątyni.
Ze stawu, upustem w kształcie krowiego pyska, woda wylewa się do niższego zbiornika, a z niego do kolejnych pięciu umieszczonych kaskadowo stawów. Wzdłuż boku tej kaskady wodnej, ciągną się światynie i domy modlitw, fundowane głównie w XVIII wieku.
Wierni przychodzą do Doliny, aby po minięciu bramy, przejść i odwiedzić je wszystkie po kolei. I wszędzie pokłonić się bóstwom, rozsypac płatki kwiatów u ich stóp. Zrobić telefonem komórkowym zdjęcie rodzinne, że tu byli. I tak pnąc się, docierają do znajdującego się najwyżej stawu. Tam w Skalnej Świątyni, po odbyciu krótkich modlitw i obmyciu twarzy źródlaną wodą, przystępują do kąpieli. Ci najodważniejsi skaczą ze skały ponad Świątynią prosto do stawu, robiąc taką małą La Quebradę, tyle że w wydaniu indyjskim. Mniej odważni  kąpią się w zbiorniku znajdującym się poniżej, ale wiekszość, bo to ludzie starsi, woli się wykąpać w znajdujących się jeszcze niżej stawach. Bez ryzyka.
Mnie zainteresowało jeszcze jedno. Ten ośrodek jest opanowany przez dżinistów, wyznających zasadę, że przez życie należy przejść czyniąc jedynie dobro, i tak, aby nie zrobić krzywdy żadnemu żyjącemu jestestwu. Żadnemu robaczkowi czy roślince. Nie bardzo wyobrażam sobie jak to można robić. Oni wiedzą. Widzę ich nawet siedzących w cieniu ogromnego drzewa. Starzy i młodzi, z dlugim, nigdy nie golonym zarostem. Nadzy lub z białymi przepaskami na biodrach. Siedzą, obserwują przechodzących i czasem coś do siebie powiedzą. Muszą pewnie bardzo uważać, bo słowa też potrafią głeboko zranić.
*    *    *
Późno już, i czas wracać, aby podobnie  jak wczoraj i przedwczoraj zakończyć dzień w jeszcze jednej atrakcji Dżajpuru, w dzielnicy targowej.
Teoretycznie dzielnica bazarów powinna się rozciągać na południe od murów City Palace i aż do murów miejskich. Ale gdzie tam. Indusi nie byliby sobą gdyby nie rozpełźli ze swoimi straganami, wózkami, przenośnymi stołami, wreszcie kawałkami plastików czy gazet z towarem, na wszystkie strony starego miasta, i jeszcze na zewnątrz poza jego bramy.
Decyduje funkcjonalność i branża. Tuż wokół bram, gdzie najłatwiej dojechać i sprzedawcom i kupującym handluje się towarem masowym. Wokół jednej bramy handluje się kwiatami, a za nią, już wewnątrz starego miasta, sprzedaje się towar mniej masowy, czyli girlandy kwiatów i tacki płatków, składane jako ofiara w świątyniach.
Przy innej bramie gromadzą się hurtownicy od owoców i warzyw. Tu jest największy ruch i jest najbardziej kolorowo. Lubimy to miejsce, bo niskie popołudniowe słońce, nadaje zdjęciom owoców jeszcze więcej ciepła i soczystości. Oglądając je potem w zimnej Europie, czuje się ich zapach i smak. Dalej już w mieście, za hurtownikami, detaliści sprzedają soki.
Jeszcze przy innej bramie jest targowisko drobiu, a nieopodal handluje się wszystkim, co służy do jego karmienia. Tu jest też nieźle, Ogromne ilości rozsypywanego z worków ziarna, ściąga mrowie gołębi. Też świetna okazja na zrobienie dobrych zdjęć, gdy wszystkie, jednocześnie wyrywają w górę, przestraszone nagłym pojawieniem się autobusu.
Gdy miniemy place przy bramach, docieramy do fontowych sklepów kwartałów dzielnicy bazarów. Tu rezydują najbardziej znane sklepy jubilerskie, oferujące biżuteriię z której Radżasthan jest znany: niezwykle kolorowej, doskonale wykonanej i o oryginalnej formie. Za tym niestety kryje się wysoka cena, znacznie wyższa niż tą jaką prezentują jubilerzy w Pune. Gdy o tym wspominam, usiłując zbić cenę, krzywią się z niesmakiem, mówiąc że tamci na pewno mają srebro niższej próby, wykonane gdzieś w Kaszmirze i oczywiście przez dzieci. Podczas gdy my to Panie dziejku, mamy warsztat od pokoleń. W efekcie w Dżajpurze nie kupiliśmy żadnej biżuterii.
Ale co tam frontowe sklepy. Cały czar dżajpurskich bazarów kryje się poza nimi. Skręcasz w pierwszą uliczkę, nieopodal Meczetu Piątkowego Dżama Masdżid, a tam sklepy z wyrobami z mosiądzu. Stosy całe, rzeczy większych i całkiem drobnych w jakiś pudłach. Obok sklep z wyrobami z blachy. Mosiądz, aluminium i stal. Są w sklepie, ale też są powywieszane nad całą uliczką.
Skręcamy w jakąś kolejną jeszcze węższą. Źle się idzie, bo co chwilę przejeżdża skuter i wtedy trzeba się przykleić do drzwi sklepu. Ale nie ma złego. Co wejście to inny zapach. To znany mi już zapach sklepów z przyprawami korzennymi, ale jakiś nieco inny, bo w głebi sklepu widać całe regały zastawione jakimiś słojami i słoiczkami. Przy innym, gdy przepuszczam skuter, czuję jakiś wygrzebany z zakamarów pamięci zapach starego smaru. Tak przez zakurzoną witrynę, w słabym światełku widać sterty mechanizmów, trybów, łożysk, jakie spotykałem w Polsce za dziecięcych lat. Ale skoro sklep funkcjonuje to ma nabywców.
Wreszcie, widząc, że naszym zaułkiem jedzie cały sznur skuterów, pokazuję Aśce, aby wejść w bramę pomiędzy sklepami. Bo tam jakieś ciasne podwórko, maszyny i chude kobiety coś robią. Widok jak z „Ziemi obiecanej”. Wchodzimy i patrzymy, a one zaskoczone pojawieniem się dwójki białasów, też przerywają robotę i też się gapią na nas. Skłaniamy się po hindusku i wychodzimy. Od razu w stronę głównej ulicy. A potem do hotelu, tuż przy murach starego miasta, bo zrobiło sięcałkiem ciemno.

Nomad,
Dżajpur, 15 czerwca, 2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz