wtorek, 8 marca 2011

Induski los

28 lutego dziennik DNA z Pune zamieścił interesujący artykuł zatytułowany „UNICEF głosi, że 30% Indyjskich dziewcząt wychodzi za mąż przed ukończeniem 19 lat”.

W tegorocznym raporcie dotyczącym zdrowia nastoletniej młodzieży, UNICEF podał, że 30% indyjskich dziewcząt w wieku od 15 do 19 lat jest mężatkami, bądź pozostaje w stałym związku z partnerem. W przypadku chłopców z tej grupy wiekowej, w związku z partnerką pozostaje 5%.
Szczególny niepokój budzą obszary wiejskie, gdzie aż 56% dziewcząt jest wydawanych za mąż przed ukończeniem 19go roku życia. Dla nastolatek z miast, wczesne zamążpójście dotyczy 29% dziewcząt.
Raport stawia Indie w niekorzystnym świetle, stwierdzając, że kraj ten ma największy odsetek  niedożywionych dziewcząt w świecie.
Indie są ojczyzną 20% nastolatków świata, lecz stan ich zdrowia i edukacji jest wyjątkowo zły. Prawie 47% (najwyższy w świecie) dziewcząt w wieku od 11 do 19 lat ma niedowagę. Co więcej, w tej grupie na anemię cierpi 56% dziewcząt i 30% chłopców. Aby to sobie lepiej wyobrazić, grupa wiekowa 11 – 19 lat stanowi 25% mieszkańców Indii, czyli około 250 milionów ludzi.
Odnośnie wykształcenia również sytuacja nie jest dobra. We wspomnianej wcześniej grupie wiekowej, 40% nie uczęszcza do szkoły, a 43% bierze ślub przed ukończeniem 18go roku życia. Z tej 43% populacji, 13% zostaje nastoletnimi matkami.
Procent uczęszczania do szkól w grupach wiekowych 11-13 lat i 14-17 lat to odpowiednio 86% i 64%.
Raport ponadto stwierdza, że równolegle z utrzymującym się wzrostem palenia tytoniu, młodzież coraz częściej sięga po alkohol i narkotyki. Relatywnie wcześnie rozpoczynane jest pożycie seksualne. Podano, że w krajach rozwijających się, z wyłączeniem Chin, średnio 11% dziewcząt i 6% chłopców, ankietowanych w grupie wiekowej 15 – 19 lat, stwierdziło że miało stosunki seksualne przed 15tym rokiem życia

*    *    *
                                                                    
Nie muszę czytać tego raportu, ponieważ Induski los, szczególnie tej mieszkającej na wsi, obserwuję codziennie w drodze do i z Firmy. To takie codzienne 14 kilometrów prozy zycia.
Induska wstaje rano. Bhaskar, który urodził się na wsi, twierdzi, że kobieta wstaje o 4.30 – 5.00 rano. Wstaje pierwsza, dużo wcześniej niż jej rodzina, bo musi włożyć do komina nowy krowi placek – zwany gouri, który gdy wreszcie zacznie się żarzyć, roztoczy odrobinę ciepła wokół śpiącej jeszcze nieopodal rodziny. Musi ponadto rozpalić stojący na zewnątrz domu piecyk z mosiężnym kotłem, aby nagrzać wody dla całej rodziny. By go rozpalić nie wystarczy przekręcić kurek w butli gazowej, bo gaz jest drogi i tylko parę rodzin we wsi na to stać. Węgiel tez jest drogi. Tutaj na wsi do ogrzania wody wykorzystuje się wszystko co da się znaleźć, zebrać i przytaszczyć, a na dodatek da się rozpalić.
Gdy już ogieniek nieśmiało liże dno mosiężnego kotła, a jest jeszcze ciągle ciemno i mrok skrywa nagość, Induska może przystąpić do porannego mycia. Narzuca na głowę szal, i klęcząc lub w kucki, pochylona nad niewielką miską, naciera całe ciało mokrą i namydloną tkaniną. Indusi dbają o czystość ciała. Wierzą, że szczególnie jest to istotne zaraz po wstaniu, gdy ciało wyrwie się z brudnych objęć mroku.
Namydlają się  nieśpiesznie i w skupieniu, jak gdyby chciały zliczyć ile cali kwadratowych skóry zostało już oczyszczonych a ile jeszcze pozostaje brudne.
Gdy już są przekonane, że każdy fragment skóry jest namydlony, przystępują do następnego etapu – za pomocą kubka polewają się wodą, ale tak aby jak najmniej wylało jej się poza miednicę. Potem już tylko sama przyjemność – wycieraniee i rozcieranie zziębniętego ciała, posmarowanie ciała olejkiem i wreszcie włosy. Włosy, duma każdej Induski, to nie tylko ozdoba ale dowód zdrowia. Myją je i namaszczają olejkiem z migdałów lub hibuskusa, splatają i chronią przed słońcem i kurzem, osłaniając je chustą lub skrawkiem saadi.
Zaczyna świtać i woda w mosiężnym kociołku przestaje być zimna. Czas na poranne mycie Indusa. Można to już robić za dnia, bo nagość męska nie jest czymś nieobyczajnym. W tym czasie Induska przystępuje do mieszania ciasta na placki, przyprawiania warzonego przez noc ryżu z kawałkami warzyw czy mięsa. Wreszcie pieczenie placków i śniadanie dla męża jest już gotowe.
Ona zje później bo najpierw dojenie krów. Potem czas na dzieci – musi je pobudzić, umyć, ubrać, uczesać i nakarmić. Kiedy juz czyściutkie i zadbane, z ogromnymi tornistrami na plecach, idą do szkoły, może usiąśc i zjeść śniadanie, zwane tu naashta.
Gdy poranne słońce przyjemnie łechce twarz, można przed domem pozmywać metalowe lub plastikowe naczynia, tace i miseczki.
W tym czasie Indus załaduje bańki z mlekiem na motocykl i zawiezie je do wioskowej zlewni. Czyni to z ochotą, bo przy zlewni jest pierwsze poranne posiedzenie i wymiana „co tam Panie w polityce”.

Indus wraca, zatem czas na pierwsze wyjście Induski z domu. Dumnie wyprostowana, z kilkoma pojemnikami na wodę, ubrana w kolorowe saadi i starannie uplecionymi włosami, sunie pomiędzy domkami sąsiadów, w stronę najbliższego ujęcia wody. Bowiem woda jest tu najważniejszym elementem życia.
Jest już dobrze po 8ej i w słońcu robi się naprawdę ciepło. Woda przyniesiona do domu i Indus podąża za krowami w stronę pastwiska. Teraz można oddać się prawdziwej uczcie towarzyskiej – Induska zbiera wszystkie brudne ubrania do miski i trzymając ją na głowie rusza w stronę wody.
Najlepiej gdy przez wieś przepływa strumień czy rzeka, wtedy zbiera się ich kilkanaście. Są blisko siebie, pomagają sobie przenieść miski z praniem z brzegu na najbliższy kamień na rzece. Tam jest najlepiej. Nurt jest szybki i wystarszy położyć kurtę na wodzie i szorować ją szczotką, aby przywrócic tkaninie nieskazitelną biel. Gdy nie ma rzeki a wieś jest bogatsza, ujęcie wody przypomina targowisko, z niskimi betonowymi stołami, na których Induski rozkładają praną odzież i polewając je wodą z najbliższego kranu szorują szczotką. W niewielkich osadach, ujęcie wody to zwykła rura z kranem, wystająca na metr ponad ziemię. A wokół rury, na płaskich kamieniach, kobiety rozkładają odzież do prania.
Opowieściom, ploteczkom i żartom nie ma końca. A w zasadzie jest – zbliża się dziesiąta - czeka przecież otoczenie domu, które trzeba pozamiatać, przydomowy ogródek, który należy podlać czy wreszcie krowie placki gouri do uformowania i poukładania aby wyschły w pełnym słońcu. Trzeba zdążyć z tym wszystkim zanim słońce swoim żarem przywali wszystko do ziemi. Bo wtedy najlepiej jest schronić się w chłód domu.
Tak, tu w Indiach słońce jeszcze dobitniej niż w Eurolandzie, wyznacza cykl prac. Gdy nastaje leniwe południe w chłodzie domu można rozpocząć przygotowanie posiłków dla tych co wkrótce wrócą z pola czy ze szkoły.
Gdy słońce zelżeje, Induska po raz drugi może wyjść z domu – do pracy. Czuje się wybranką losu, gdy rodzice wydadzą ją zamąż za rolnika. Niby niewiele, miastowi ironicznie nazywają ich bullocart managerami, ale w końcu są właścicielami: domu i szopy na bydło, postawionego na prywatnym gruncie, mniejszego lub większego kawałka pola i przynajmniej tego wyszydzanego bullocarta, zwanego bail gaadi – dwukółki, do której zaprzęgnięta jest para wołów. Tym wozem można pojechać w pole. Można podjechać do najbliższego miasteczka i przywieźć co trzeba.

Gorzej jest z tymi, którzy pola nie mają. Wtedy trzeba rozglądać się za pracą najemną. A jest jej dużo: w polu u tych, którzy zarządzają większym areałem, w najbliższej cegielni, która kręci się pełną parą w czasie suchego sezonu, czy wreszcie jako pod- podnajemca prac wykonywanych na zlecenie gminy.
Wygląda to mniej więcej tak: w ramach zleceń władz terytorialnych buduje się np. wodociąg do najbliższych kilku wsi w gminie. Przedstawiciel władz „wybiera” w ustawianym konkursie kwalifikowanego wykonawcę tych prac. Ten wykonawca, po odpaleniu działki przestawicielowi władz, przystępuje do „lokalizacji” mniej kwalifikowanego wykonawcy z gminy, w której mają być prowadzone prace. Tak będzie taniej, a i swoi zarobią. Gdy już ci swoi zostaną wybrani i przeliczą ile na tym można zarobić, zgłaszają temat w wiejskiej gospodzie, aby ci znależli niedotykalnych lub nomadów mieszkających w szałasach pod wsią, do wykonania prac związanych z kładzeniem wodociągu.
*    *    *
Siedzę w zakurzonej przydrożnej restauracji i oganiając się od much usiłuję zjeść masala papad czy jakiś inny placek butter roti, bo w końcu jeść coś trzeba.
Wstaję i sięgam po aparat, bo widzę, że po sąsiedzku, jakiś Indus, narzuca motyką żwir do miski. I gdy  jest do połowy pełna zakłada ją na głowę stojącej obok Indusce. Ta niesie tą miskę ze trzydzieści metrów dalej, aby wrzucić jej zawartość do betoniarki. Nieopodal, kilku Indusów betonuje właz do kanału z zaworami.
Gdy robię zdjęcia i kręcę z niedowierzaniem głową, podchodzi właściciel restauracji i wskazując ruchem głowy kobietę z miską mówi:
- ciężka praca;
- no tak, i jeszcze w taki upał. Jest ponad 30 stopni;
- dają im za to 200 Rupii za 8 godzin takiej pracy (60 Rupii to około 1 Euro);
- kto im daje
- ci obok. I pokazuje mi kilku Indusów, ubranych w białe gandhi pijama, rozpartych wygodnie na zacienionej werandzie restauracji.
- siedzą tak cały dzień, dodał.
To właśnie ci „swoi” lokalni podwykonawcy, zadowoleni, że znaleźli pod-podwykonawców do prac przy wodociągu.
*    *    *
Gdy zbliża się szósta, siódma wieczór i upał z wolna odpuszcza, Induska po powrocie z pracy może udać się wreszcie na spacer. Oczywiście nie tak zupełnie bez celu.
Kobieta jest strażniczką domowego ogniska, i aby był ogień to musi się coś palić. Stąd  Induska cały dzień rozgląda sie po okolicy w poszukiwaniu tego co już prawie uschło, da się wyłamać i przytaszczyć do domu. Zatem gdy robi się chłodniej, Induski zbierają się we dwie lub trzy, aby wspólnie wyprawić się po upatrzone wcześniej drewno. Nie wiem jak, ubranym w saadi kobietom, udaje się przedrzeć przez rowy i chaszcze, ciągnąć za gałęzie by pochylić pień drzewka, tak aby pod ciężarem ciał wyłamać je z ziemi. Często bez lin, siekier, czy nawet powszechnie tu wykorzystywanych motyk.
Każdego dnia, wracając wieczorem z Firmy, mijamy je idące dumnie z okazałymi wiązkami gałęzi lub pniem drzewa, na głowie oczywiście.
Gdy już dotaszczą zdobycz do domu, aby Indus, siedząc na ziemi mógł to porąbać za pomocą małej siekierki, Induska może ponownie wyjśc z domu na kolejne spotkanie towarzyskie  - czyli do najbliższego ujęcia wody.  Znowu bańki z wodą, znowu przyjemna pogaduszka z sąsiadkami, znowu można zanużyć zmęczone stopy w kałuży wody, nieodmiennie sąsadującej ze studnią. W drodze do domu, wychlapująca się z bańki woda zalewa włosy i wsiąka w saadi, przyjemnie chłodząc plecy.
 
Jeżeli po powrocie z pola Induska nie ma w planie zbierania opału, a wyprawą po wodę może obarczyć powracające ze szkoły dziecko, to Induska w ramach relaksu może jeszce wyskoczyć na shopping. Wyskoczyć to znaczy kluczyć wyboistym poboczem drogi, uchylając się od pędzących ciężarówek i nieprzerwanie trąbiących jeepów, omijając wracające z pastwisk krowy. I tak do najbliższego skrzyżowania dróg, gdzie najczęściej lokują się sprzedający ze swoimi towarami.
Można tu zobaczyc nawet dziesiątkę uczniów pobliskiej szkoły, którzy po kupieniu na targu smakołyków, zdołają zmieścić się do jednej motorykszy by podjechać do bardziej odległej wsi.
Można zobaczyć stojące grupkami pozawijane w burki Induski wyznające islam, wreszcie można spotkać niewidziane od tygodnia przyjaciółki czy znajome.
Wędrując tak od straganu do straganu, zbierają to wszystko do obszernego tobołu, zwanego chhumhaal, który z czasem moze przyjąć rozmiary kuli prawie metrowej średnicy.
Po tym wszystkim, siedzą w kucki przy wylocie z targowiska, rozglądając sią za jakąś podwózką do domu. Jeśli nie będą miały szczęścia, czekać je będzie długi powrót do domu, ale za to z zakupami na głowie.
Jest ósma wieczór. Koniec z wyskokami na ploteczki nad rzekę, towarzyskimi spotkaniami i shoppingiem. Wreszcie można pobyć w domu i rozkoszować się ciepłem domowej atmosfery, przy oporządzeniu bydła, przygotowaniu kolacji, zawanej sandhyaakalche jewan,  i wysłuchaniu od dzieci co wydarzyło się w szkole i na boisku. Wreszcie w trakcie zmywania naczyń po kolacji, jest chwila by pomyśleć czego jeszcze nie udało się zrobić, zanim pójdzie się spać gdzieś po 10ej lub 11ej w nocy.
*    *    *
W styczniowy niedzielny poranek, gdy przemykałem się pomiędzy budzącymi się do życia domostwami wioski, przed jednym z domów zauwazyłem młodą kobietę zmywającą naczynia po śniadaniu. Ubrana był w pomarańczowe i jasnozielone saadi.
Skąd ona wie, pomyślałem, że w  wiosennym sezonie roku 2011, te kolory - pomarańcz i jasna zieleń są najmodniejsze. Zapewne nie jest czytelniczką Vogue czy Twojego Stylu.

*    *    *

Z okazji Międzynarodowego Dnia Kobiet, chcę życzyć Induskom, szczególnie tym mieszkającym na wsi, żeby miały trochę mniej na głowie. Dosłownie.


Nomad

Pirangut, 7 marca, 2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz