"Ci_co_nie_jadą" zachowują się zupełnie inaczej. Bo tu panuje drętwy bezruch. Mężczyźni, najczęściej w białych pijamach lub kurtach, siedzą w cieniu swoich straganów, siedzą na gazetach w progu malutkich sklepików, siedzą na plastikowych krzesłach, w grupkach po trzech czy czterech. Nie dyskutują, nie gestykulują - po prostu siedzą wpatrzeni przed siebie. Z jedną stopą koniecznie wspartą na udzie i zwróconą w górę. Bowiem stopy przy siedzeniu nie mogą dotykać ziemi - ziemia jest brudna.
Jedynym "elementem" który ten spokój zakłóca są niezwykle kolorowo ubrane kobiety. Zmysły obserwatora skupiają nie tylko baśniowe kolory sari lecz przede wszystkim niezwykła wręcz szlachetność ruchów tutejszych kobiet. Zwracają na siebie uwagę nawet gdy siedzą w kucki lub na tobołach zakupów, czekając na jakiś zakurzony autobus. Zwracają uwagę gdy idą poboczem drogi, majestatycznie wyprostowane, trzymając na głowie: bańkę z mlekiem, worek z zakupami czy miskę z praniem. Ogłuszane klaksonami mijających je aut, balansują delikatnie całym ciałem, omijając przydrożne dziury, a jeszcze pozdrowią idącą naprzeciw sąsiadkę. Czasem nawet, co wydaje się karkołomne, ciągną jeszcze za rękę swoje dziecko.
Stojąc w korku obserwowałem jak jedna z nich wynosiła z domu śmieci. Przeszła bokiem przez wysoki próg izby, trzymając śmieci nie w wiadrze czy worku, i nie w garści ale na uniesionej ku górze dłoni - tak jak w pubach kelnerki na tacy roznoszą kufle z piwem. Przeszła kilkanaście metrów w stroną najbliższych krzaków i..
Nie, nie zgadniecie - nie rzuciła tych śmieci z rozmachem, jak uczyniłby to każdy z nas. Ona z godnością, z wyprostowanymi plecami, przykucnęła, opuściła rękę i pomagając sobie drugą, położyła te śmieci na ziemi.
To wszystko wyglądało jak prezentacja darów na chwilę przed złożeniem ich u stóp władcy.
Po czym uniosła się z kucek i wyprostowana wolnym krokiem wróciła do domu. Niesamowite.
Ruszyliśmy wreszcie z korka.
Czasem, przy odrobinie szczęścia, uważnemu obserwatorowi uda się dostrzec niewielki ruch nawet w "żywiole męskim". Do mnie takie szczęście się uśmiechnęło gdy znowu zatrzymaliśmy się w korku.
Stanęliśmy naprzeciwko warsztatu naprawy motocykli. Niewielki garaż z drzwiami które zamykały się za czasów nieżyjącego poprzednika obecnego właściciela, z podłogą zasmarowaną olejem, który na przestrzeni ostatnich kilku dekad wypełzł z garażu wchodząc sukcesywnie w symbiozę ze wszystim co otaczało garaż w promieniu kilkunastu mertów. W symbiozę z otoczeniem weszły również wraki motocykli podpierające drzewo rosnące przed garażem, na wprost wejścia. Wiekowa rdza, zmieszana z "wypełzłym" olejem, obficie obryzgana czerwonawym błotem przez przejeżdżające pojazdy, zrosła się w jedną całość z pniem drzewa zamieniając go w jakiegoś rozłożystego mangrowca.
Wśród tego naturalnego środowiska, w blasku słońca stał ubrany w białą pijamę obecny właściciel. O ile u nas białe stroje noszone przez pracowników warsztatów świadczą o najwyższych standardach świadczonych usług w nieskadzitelnie czystych warsztatach, o tyle w Indiach jest to normalny strój żyjącego tradycyjnie chłopa.
Stał zapewne tylko dlatego że "wypełzły smar" nie pozwalał mu usiąść na ziemi. Nagle spostrzegłem że jego uwagę przykuła niewielka grupa chwastów rosnących przy ulicy. Chwasty były rzeczywiście okazałe bo to już połowa września, kończył się monsun i ich mieniące się na mizernym wietrzyku liście musiały zwrócić uwagę obecnego właściciela. Odwrócił się i spokojnym krokiem wszedł do wnętrza ciemnego garażu. Wyszedł po chwili trzymając w ręku długi kij. Podszedł w stronę chwastów, ujął kij w obie ręce, przymierzył się i zaczął walić w zielsko, gdzieś z pół metra od ziemi. Po tych "sianokosach" stanął i popatrzył czy wszystkie już padły pod ciosami kija. Tak, padły wszystkie - trzeba wam było widzieć dumę i zadowolenie malujące się na twarzy obecnego włściciela. Odniósł kij do garażu, powrócił i znowu zapadł w "normalność".
cdn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz