piątek, 22 października 2010

"Pan przywyknie" (3)

Kolejnym uczestnikiem "filmu drogi" w Indiach są zwierzęta, ale głównie: krowy, psy i kozy.

Zacznę od krów gdyż im sią należy pierwszeństwo z racji kultu jakim się je darzy od zarania tej cywilizacji, opisanej w Wedach. Krowy są przeróżne od jasno kremowych wykorzystywanych głownie do zaprzęgu miejscowych dwukółek, przez ciemno-brązowe przypominające bawoły, aż po płowe z garbem, przypominające antylopy Gnu.

Największym poważaniem wśród Hindusów cieszą się te jasne z uniesionymi prosto do góry rogami. I nic dziwnego – służą im każdego dnia, zaprzęgnięte parami do dwukółek, które miejscowi nazywają „bullokart” (dla hindologów – to słowo z pewnością nie wywodzi się z sanskrytu). Dla podkreślenia tego szacunku do krów, pod koniec sezonu monsunów, gdzieś ok 2 tygodnia października (naszego kalendarza) obchodzone jest „Święto Krów”. Przygotowania polegają m.in. na tym, że gospodarz wybiera najzacniejsze sztuki ze zwojego stada, maluje ich sierść na żółto a rogi lakieruje na pomarańczowo lub czerwono. Następnie, tak przygotowane do uroczystości krowy sprowadza się na plac przy wiejskiej świątyni, gdzie wiąże się je w szereg i ustawia w rozległy czworobok dookoła placu. Po uroczystości w świątyni, gdzie składa się dary bóstwu i wygłasza niekończące mantry, wierni właściciele krów zbierają się na placu i przy dżwiękach muzyki tańczą przed „frontem krów”. Jak mi powiedzieli: muzyka i taniec to najlepsza forma podziękowania  zwierzętom. I trzeba przyznać, że to wiele w porównaniu z zielonym opłatkiem , jakim w wigilijną noc dzielą się polscy gospodarze ze swoimi zwierzętami. I czy w tej sytuacji mogą oni oczekiwać że te z wdzięczności przemówią do nich ludzkim głosem??  Mocno w to wątpię.
                        
Interesujące są również te ciemno-brązowe, z zakręconymi rogami wyłożonymi na kark. Podobne są trochę  do bawołów afrykańskich, jakie znam z filmów. Można je spotkać na ryżowiskach Wietnamu i Kambodży. Można było je zobaczyć również na południu Chin, zanim krajobrazu pól nie przysłoniły powstające wzdłóż dróg hale i budynki fabryk. Są również we Włoszech  - w okolicach Rzymu i Wenecji. Nie ma ich w Polsce - bo nasz gospodarz skrzywił by się pewnie widząc mizerne ilości mleka jakie dają.
Powodem dla których ten typ występuje we wspomnianych regionach jest niespotykana odporność tych krów na mokre podłoża ryżowisk, czy pastwisk w deltach wielkich rzek południa Azji. Inne kopytne, a konie w szczególności, nie utrzymują się tu długo.
I to dla tej właśnie cechy, po wkroczeniu do Italii, Napoleon rozkazał sprowadzić te krowy aby zagospodarowywać ogromne, podmokłe nieużytki prowincji Lazzio wokół Rzymu i te u podnóża Alp Julianńskich wokół Wenecji.
Niejako ubocznym efektem tej krowiej migracji jest mozarella. Okazało się bowiem, że co prawda krowy te dają mało mleka, ale zawiera ono bardzo wysoki poziom kazeiny stąd ta ukochana przez smakoszy włoskiej kuchni, konsystencja ich „białego sera”.

Jadąc codziennie rano do Firmy, mam okazję oglądać wyprowadzanie krów na pastwiska. Tu najlepiej można aobserwować tą symbiozę krowy i człowieka. Po pierwsze, to krowy mają pierwszeństwo przed innymi uczestnikami drogi. Nic zatem dzwnego, że odległośc ok 15 kilometrów z Hotelu do Firmy, pokonujemy w ponad pół godziny.
Najczęściej kroczą po dwie lub trzy prowadząc obok siebie cielaka. Na końcu idzie ubrany na biało Hindus. Białe Ghandi kapi na głowie, czyli po naszemu furażerka, biała pijama – też zaprojektowana i szyta onegdaj przez samego Ganghiego. Ręce splecione z tyłu. W rękach trzyma kij.  Idzie niespiesznie, wyprostowany, wpatrzony niewidzącymi oczami gdzieś w odległy punkt krajobrazu, jakgdyby chciał jeszcze dostrzec znikające fragmenty snu.
Porę monsunów, która się właśnie kończy można odróżnić po tym, że Hindus idzie z nieco podwiniętymi nogawkami i zamiast kija niesie duży czarny parasol. Gdy porą deszczową mija się ciągnące po obu stronach pastwiska, na których stoją lub leżą grupki krów, widok białej wyprostowanej postaci pod dużym czarnym parasolem jest, trzeba przyznać, dosyć paradny.

Psy to tu w Indiach nieco nudnt temat. W Polsce psy różnią się kształtem, wielkością, maścią,  długością sierści i ogona. Różnią się także charakterem. Są małe krótkonogie kundle, szlachetniejsze z kształtu "wilczuropodobne" oraz wielkie jak szafa. Te wielkie jak szafa są zbyt pewne siebie aby wstać. "Wilczuropodobne" prężą się  na widok przechodnia i czasem nawet szczekną. Najgorsze są te krótkonogie. Rzucają się na wszystko co nowe pojawi się w zasięgu ich wzroku. Potrafią, głośno ujadając, biec kilkadziesiąt metrów za jadącym przez wieś samochodem. Chyba tylko po to, aby udowodnić swoim długonogim współtowarzyszom, że ich krótkie nogi wcale nie są takie krótkie.

Tu w stanie Maharashtra jest inaczej. Tu psy różnią się wyłącznie maścią. Od białej i jasnobeżowej po brąz. Jednolite i czasem w łaty. Wszystkie  są niemożebnie chude , z kształtu podobne do chartów afgańskich, tylko z nieco krótszym pyskiem i sierścią naszego boksera.
Wspólne jes to, że tak jak na całym świecie – upodabniają się do swoich właścicieli. Nie biegną za nieznajomym, nie szczekają, nie machają ogonem. Nawet nie uganiają się między sobą. Tutaj psy stoją nieruchomo przy drodze i patrzą przed siebie. Czasem gdy wracasz nocą do domu widzisz przydrożne słupki, ale gdy już się zbliżysz, okazuje się że jest to nieruchomy, wpatrzony w nadjeżdzające samochody pies.

cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz