sobota, 23 lipca 2011

Nasz Radżasthan (1) – wyścig z Monsunem

Nie codzień zdarza się nam spełniać bardzo dawne marzenia: wędrować szlakami bohaterów naszych dziecięcych lektur. Mialem to szczęściej, aby taką właśnie wędrówkę zaplanować i zrealizować. Przebyć Indie jego północnym szlakiem, od Delhi, przez Agrę, zapomniany Sikrit i zaczarowany Dżajpur. I zakończyć tę podróż w niemal włoskich krajobrazach Udajpur. Na bajeczny Gudżarat, Pendżab i Kaszmir tym razem czasu już nie wystarczy.

Wszystko dograne, ruszam z Aśką zaraz po Jej przylocie do Indii w pierwszym tygodniu czerwca. Parę dni na aklimatyzację i w drogę. Najpierw z Pune do Delhi samolotem linii KingFisher, potem wynajętym samochodem z kierowcą przez całą wyżej wspomnianą trasę. Wreszcie z Udajpur to Mumbaju samolotem Indian Airlines i z lotniska hotelową taksowką do Pune.

Nie wybraliśmy naszej trasy w ciemno. Już kilka lat temu, abym miał o czym rozmawiać przy stole z dziewczyną mojego syna, miłośniczką wszystkiego co związane z Indiami, poszedłem do księgarni i kupiłem starą, owianą już studencką legendą  „Historię Indii”, Jana Kieniewicza, wydaną przez Ossolineum.
Szczerze mówiąc, po przeczytaniu tej „cegły” wszystko mi się pomieszało: lokalizacje królestw panujących na niezmierzonych obszarach subkontynentu Indii, epoki w których istniały, a wreszcie nazwy dynastii i nazwiska ich czołowych przedstawicieli – były bowiem zdecydowanie za długie, a ich miana z niczym mi się nie kojarzyły. Ale z upływem czasu, ten indyjski puzzle zaczynał mi się układać w  bardziej czytelny obraz.

Po pierwsze,  jeszcze będąc w Chinach, zwiedzałem słynne groty buddyjskie w Mogao, budowane przez mnichow podróżujacych wraz z kupieckimi karawanami do Chin, w czasie jej złotych czasów dynastii Wei, Sung i Tang. Widziałem również świątynie z pagodami, wybudowanymi tylko po to, by pomieścić buddyjskie księgi, przywiezione a następnie tłumaczone przez chińskiego podróżnika i propagatora buddyzmu Xuan Zhanga. Teraz będąc w Indiach, miałem okazję odnaleźć początek drogi tych pielgrzymów. To między innymi groty w Ajanta i Ellora. I to była pierwsza koordynata lokujaca Indie w czasoprzestrzeni i wyznaczająca kierunek mojego zwiedzania.

Potem doszła kolejna współrzędna, a to dzięki moim zainteresowaniem Kumanami, których oddziaływanie nie ograniczało się wyłącznie do Europy. Wiemy, że w 1206 roku, po śmierci sułtana Muhammada Ghori - zdobywcy Delhi, władzę po nim przejmuje Kuman Kutb ud-Din Ajbak (1206-1210), założyciel pierwszej dynastii sułtanów Dehli. Najwyższa w Indiach, wolnostojąca wieża, Kutb Minar w Green Park koło Delhi, jest jego dziełem.
Zatem tą drugą koordynatą była dominacja społeczności tureckiej, czy szerzej muzułmańskiej, w Indiach. Należało zatem zobaczyć miasta, forty, pałace i meczety, które stworzyli.

Gdy na dodatek, rok temu przyjechałem do Indii na dłużej, nastąpiło zupełne uporzadkowanie. Umożliwiło mi to lokować, na tej czaso-przestrzennej mapie Indii, ciekawe zdarzenia historyczne, niezwykle obiekty architektury czy ludzi wyrastających ponad przeciętność. A to wszystko, na dodatek, opakowane w mity, opowieści i religie, których gdzie jak gdzie, ale w indiach jest niepoliczalnie wiele.

Przed ostatecznym zaplanowaniem wyjazdu, mieliśmy jeszcze długą dyskusję, czy jechać w dwójkę,  czy też próbować dokooptować jeszcze parę osób i pojechać jakimś większym vanem czy minibusem. Ostatecznie stwierdziliśmy, że wspólne kolacje w większym gronie nie zrekompensują potencjalnych nieporozumień, dotyczących: godzin śniadań i wyjazdów w trasę, niepunktualnych zbiórek przy samochodzie, a nade wszystko – kierunków zwiedzania. My chcieliśmy przede wszystkim zwiedzać, wmieszać się w tłum by poznać indyjski real na dalekiej prowincji. Część zapewne by chciała zobaczyć pobieżnie zaznaczone w przewodniku „must see”, a resztę czasu spędzić w sklepach, sklepikach, straganach i targach.
Wiele podróżowaliśmy i wiemy jak trudno jest wyegzekwowac dyscyplinę w sześcio- czy ośmioosobowej grupie. Ostatecznie zadecydowaliśmy, że jedziemy we dwójkę, tak będzie najszybciej i zobaczymy to co będziemy chcieli.

Jak się później okazało, w te dzisięć dni przebyliśmy autem 2244 kilometry, każde z nas zrobiło po około półtora tysiąca zdjęć, bo to co zobaczyliśmy przeszło nasze najśmielsze oczekiwania.

Jak w każdym przesięwzięciu, ważne aby na dodatek mieć szczęście. I my go mieliśmy. Przede wszystkim udał nam się wyścig z czasem, aby rozpocząć naszą wyprawę, gdy tylko zelżą nieco te najwyższe ponad 45-o stopniowe upały, a zakończyć ją - zanim tak naprawdę dopadnie nas prawdziwy monsun. W obydwu wypadkach spędzanie w plenerze około 10 godzin dziennie byłoby trudne.

Ruszylismy z hotelu w Pune w piątek, 10 czerwca o świcie, aby już o 10 rano jechać z naszym kierowcą ze stołecznego lotniska do hotelu w starej części Delhi.


Nomad

Delhi, 10 czerwca, 2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz