piątek, 21 stycznia 2011

Buddyjskie Groty - Ajanta, Maharashtra

- Ten gościu jest taki niemrawy, że chyba nawet nie wie jak się nazywa. Darek jest wyrażnie sfrustrowany.
- Spytał się, dokąd chcemy jechać. Gdy powiedziałem, że do Ajanty, odparł że musi tylko umyć twarz i że będzie za pięć minut.
- Jak on zawiezie nas do Ajanty? Czy on wogóle wie gdzie to jest?

Stoimy już od 4.45 rano, gotowi do wyjazdu w drzwiach Hotelu. Ten wyjazd zaplanowaliśmy parę dni wcześniej. Początkowo miało być to zwiedzanie dwóch zespołów grot w Ajanta i w Ellora oraz innych pomniejszych ciekawostek , jak np. Mauzoleum Bibi ka Makbara w Aurangabadzie, będącego kopią Taj Mahal z Agry.
Jednak po zaplanowaniu trasy wycieczki, Hindusi powiedzieli, że na to wszystko potrzeba dwu dni, a najlepiej trzech. Bo daleko, prawie 500 km z Pune do pierwszego celu czyli Ajanty, bo drogi złe, a na dodatek - w weekend jest tłoczno, bo organizują przy nich targi i tylko do samej Ajanty podróż zajmie nam minimum 7 godzin.
Nie dysponowaliśmy trzema dniami, a nawet na dwa dni nie znalazło się wielu chętnych. Ostatecznie ustaliliśmy, że jedziemy w trójkę, tzn ja, Alena i Darek. I tylko w niedzielę. Zatem 19 września, w niedzielny przedświt, ciągle przekonywaliśmy się gdzie pojechać, do Ajanty czy do Ellory. Obie odległe od Pune o tyle samo, a miedzy nimi też jest ze 100 km.

Dyskutowaliśmy dokąd jechać, jeszcze w czasie wsiadania do samochodu, który pojawił się ok. 5.30. Wobec braku decyzji, zrezygnowany zwróciłem się do kierowcy o jego opinię.
- Do obydwu, do Ajanty i Ellory, musimy tylko się  śpieszyć i nie stawać zbyt często na postojach. A widząc moją pełną niedowierzania minę, dodał – byłem tam 2 lata temu i wiem że się da.
I tak się stało.  Po zapięciu pasów, włączeniu klimatyzacji i radia, kierowca ruszył ostro przez ciemne i śpiące jeszcze Pune. Kluczył podmiejskimi uliczkami by dotrzeć do jakiejś budki i wręczyć pieniądze wynurzającemu się z ciemności strażnikowi.
- To taka opłata, pojedziemy przez lotnisko, będzie szybciej. I rzeczywiście było. Zatrzymaliśmy się  tylko raz, na tradycyjną szklaneczkę herbaty z mlekiem. I jeszcze raz, już po dotarciu do Aurangabad, aby spytać zaprzyjaźnionego z kierowcą tubylca o szczegóły dojazdu, aby bylo jak najszybciej.

Po 11-ej byliśmy już w Parku Narodowym Ajanta i z biletami w ręku czekaliśmy na wahadłowiec - stary autobus Leyland, który z parkingu, poprzez wąską dolinę  dowoził turystów na przeciwległy brzeg, bezpośrednio do stóp długichi krętych schodów, wiodących na taras z ponad trzydziestoma grotami.

Natura nie mogła wymyśleć chyba niczego więcej, by oczarować najpierw buddyjskich mnichów i artystów, a dzisiaj - przyjeżdżających tutaj licznie turystów. Porośnięte gęstym lasem wzgórza Indhadree, oddzielają dolinę Ajanta od najbliższych osad. Płynąca doliną rzeka Waghora usiłuje się, zapewne przez tysiąclecia, przebić przez górujący nad okolicą bazaltowy masyw. Ale to nie jest piaskowiec czy kreda. To czarny jak węgiel, twardy bazalt. Rzeka zawija zatem szeroką pętlą, aby znaleźć ujście gdzie indziej.


Wysoko nad doliną, wzdłóż bazaltowego masywu ciągnie się na ponad kilometr półka, stanowiąca poziom zero dla odwiedzanych przez nas grot.

Buddyjskie klasztory i świątynie budowano tu już w pierwszym okresie ekspansji buddyzmu, od około II w.pne, gdy cała wyżyna Dekanu znalazła się pod panowaniem króla Ashoki. I aż do VI w., korzystajała z niezwykłej hojności władców dynastii Vakataka. Pokój ład i porządek sprzyjały handlowi z odległymi państwami. Właśnie nieopodal Ajanty przecinały się stare szlaki handlowe, prowadzące przez Dekan. Kwitł handel, rozwijało się rzemiosło. Władcy, potężni urzędnicy oraz bogaci kupcy nie szczędzili środków aby zaskarbić sobie przychylnośc mnichów i ułatwić drogę ku szcześciu i rozumieniu prawdy, jakiej doświadczył i czego nauczał Budda. Zatem kim był człowiek, który pozostawił po sobie jedną z najsilniej rozwijajacych się w I tysiącleciu religię i miliony wyznawców.

Siddhartha, był księciem, synem Gautamy, przywódcy potężnego klanu Shakaya z północy Indii. Jego matkę, jeszcze gdy była brzemieną, nękały sny o białym słoniu. Zaniepokojona, podzieliła się tym ze swoim mężem, a ten – zwołał mędrców i wróżbitów. Ich wyjaśnienie zmartwiły władcę: jego jeszcze nienarodzony syn, szykowany na następcę tronu, zostanie mnichem i człowiekiem świętym. Gorzej być nie mogło. Zatem już od chwili jego urodzenia, ojciec pragnąc oszukać przeznaczenie, otaczał syna przepychem, uczonymi w piśmie i starannie izolował od świata zewnętrzego  Gdy stał się młodzieńcem, ojciec ożenił go z piękną i mądrą kobietą. Gdy księciu urodził się syn, wydawało się, że plan się powiódł.
Ale nic z tego. Któregoś dnia, gdy książę ponownie wymknął się z pałacu, aby poznać otaczające pałac miasto, zobaczył porażającą mizerię życia – „dno dna”.
To całkowicie zmieniło jego psychikę. W wieku 29 lat opuszcza rodzinę, rezygnuje z praw do tronu, przywdziewa strój mnicha i udaje się do samotni, aby pod okiem mistrzów Braminów, poszukiwać drogi do poznania prawdy. W 528 r. pne, po bez mała 7 latach wyczerpujących, ascetycznych praktyk, dostąpił objawienia i stał się Oświeconym czyli Buddą. Przez następne 45 lat, aż do Zaśnięcia, nauczał swoich licznych uczniów, jak dostąpić tego stanu umysłu poprzez „trzecią drogę” ; medytację i ascezę.

Groty w Ajanta to znakomite miejsce do obserwacji, jak zwolna ewoluowały: architektura, rzeźba i malarstwo naścienne w tej części świata, od ok. II w. pne. Pierwsze i najstarsze klasztory, zwane Viharas, to wykute, w twardej bazaltowej skale, rozległe prostokątne sale z otaczjącymi je niewielkimi pomieszczeniami dla medytujących mnichów. Niezwykle proste prostopadłościenne, pozbawione jakichkolwiek ozdób kolumny, wspierają delikatie zdobiony malowidłami sufit. Nie ma wizerunków Buddy – święty mąż zabronił bowiem swym uczniom wystawiania pomników, malowania portretów czy określania go świętym. I tak pozostało przez ponad 600 lat. Obecność duchową Mistrza zapewniały symbole: Koło Prawa, Drzewo Bodhi czy ślady Jego stóp. To samo, czysta prostota  form budzi pokorę w wykutej obok świątyni, zwanej Chaitya. Proste ośmiokątne kolumny wspierają łukowe sklepienie nawy głównej. Na jej końcu omieszczano Stupę, obiekt adoracji, którą wierzący obchodzą w koło, poczynając koniecznie od lewej. Brak płaskorzeźb. Pełna asceza formy.

Ale bogacące się społeczeństwo i rosnąca w siłę religia potrzebuje przepychu, aby rzucić nim na kolana tych nielicznych niedowiarków. Zatem im dalej i później wykuwano obiekty sakralne, tym były one większe, doskonalsze w formie i bardziej ozdobne. Konsekwentnie, gdzieś od około II wieku, można było już nawet obrazować Buddę, wraz z jego kolejnymi wcieleniami. Można było stawiać Mu pomniki.


I stawiano. Coraz większe, w otoczeniu rzeźb czy wspaniałych malowideł. Wejścia do onegdaj skromnych klasztorów zdobiono bogatymi portalami. Frontony pysznych świątyń zwieńczanych ozdobnymi prześwietlami w kształcie podkowy, strzegły posągi słoni. To wyglądało, jak gdyby obok skromnej romańskiej rotunty postawić barokowy kościół.
Ale wszystko co dobre ma swój kres. Upada dynastia Vatakata, a wraz z nią, na kilka setek lat Dekan zamienia się we wstrząsaną wojnami i napadami sąsiadów krainę. Giną władcy, znikają możni oficjele, a kupcy muszą szukać nowych spokojniejszych rejonów. I znależli – w oddalonym o około 100 kilometrów starym miejscu kultu,  zwanym wówczas Elapura, a dziś Ellora. Za bogatymi kupcami i potencjalnymi mecenasami zwolna migrowali artyści, a po nich wreszcie, gdzieś w połowie VI w. opuszczają Ajantę mnisi. Ajanta znikła z pamięci ludzi.

Groty Ajanty zostały przypadkowo odkryte w 1819 roku, kiedy to grupa brytyjskich oficerów, dowodzonych przez Johna Smitha, polowała na tygrysa, w lasach otaczających Ajantę. Ich uwagę zwróciło wejście do jednej z grot o nienaturalnie symetrycznym kształcie podkowy, odcinające się wyraźnie na przeciwleglym zboczu skalnym. W kilka lat później powrócili tu znowu, już ze specjalistycznym sprzętem, archeologami i rysownikami, aby zbadać i udokumentować zapomniane centrum kultu Buddy, a następnie dać współczesnemu światu świadectwo wspaniałej kultury społeczności Dekanu.

Kiedy zmęczeni ponad dwugodzinnym chodzeniem od groty do groty, rozważaliśmy co dalej, nasz przewodnik powiedział:
- Jeśli chcecie zwiedzić jeszcze Ellorę to musicie się śpieszyć. Teren grot zamykają o 17.30.
Nie zostaliśmy zatem na dłużej, aby w chłodzie nawisów skalnych napawać się widokiem otaczającego nas piękna i podziwiać cienie wkraczające w dolinę, wraz z zachodzącym słońcem.
Wracaliśmy na parking gnani ciekawością zobaczenia Ellory.


Nomad

20 stycznia, 2011 roku, Pune, Maharashtra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz