wtorek, 26 lipca 2011

Nomadzi są, ale ich nie ma

Pojawiają się nieoczekiwanie i już po chwili rozpływają się wśród zgielku aut na autostradzie, za krzewami gęsto porastającymi pobocza dróg, czy wreszcie w dolinie czy rozpadlinie skalnej, odchodzącej od drogi. Nim zdążysz sięgnąć po aparat, by zrobić im parę fotek, to już znikają z pola widzenia.

Są stale w ruchu, a gdy się zatrzymają, ich kolorowe namioty rozstawione w rozległych dolinach nad rzekami, wyglądają jak kolorowe motyle na zielonym kobiercu łąk.

Zobaczyłem ich po raz pierwszy, gdy w październikową niedzielę, autostradą biegnacą u stóp Ghattow Zachodnich, jechaliśmy do Lonavali, takiego symbolu piękna natury, dla Indusow.
Słońce właśnie wstawało i rzucało chłodne jeszcze światło na majestatyczny łancuch gór i wszystko co znajdowało się u ich stóp. Na niewielkie chatynki, porozrzucane płachty pól i wreszcie na dziwnie kolorową mozaikę na zielonych nadrzecznych łąkach.

Poprosiłem kierowcę by się zatrzymał.
- to pewnie nomadzi.
- yes sir, odparł.
Wysiadłem i z wyciągniętą kamerą zacząłem zbiegać drogą w dół doliny. Już widziałem poprzez poranną mgiełkę ich namioty, otoczone śpiącymi wokół owcami i kozami. Miałem nadzieję zobaczyć jak budzą się do kolejnego dnia, myją, rozpalają ogien by się ogrzać i coś zjeść.
Ale te moje rozmyślania w drodze przerwały dwa czarne, mocno ujadające psy, które oderwały się od obozu i najwidoczniej zmierzały w moją stronę. Nie było rady, zwiałem do samochodu. Od dziecka boję się psów i one to łatwo wyczuwają.

Tego samego dnia, widziałem ich ponownie, gdy całymi taborami ciągneli, w sobie tylko znaną stronę, jak co sezon, jak przez całe ich życie, jak zawsze.
Na przedzie szedł rosły, ubrany na biało mężczyzna, z wielkim amarantowym turbanem na głowie. Wkrąg i jeszcze długo z nim plynęły grzbiety owiec i kóz Potem szły kobiety z dziećmi i końmi. Na koniach było wszystko, co potrzebowali do życia: Powiązane w namioty koce, pledy i kołdry wraz z ubraniami, wielkie mosiężne kotły i pojemniki na wodę. Na samej górze drobiazgi: kosze z kurami i młode szczeniaki, które nie nadążają jeszcze za tempem taboru. Potem dzieci i znowu owce z zamykającym tabor mezczyzną. 

Aby była pełna jasność, chcę dodać, że to nie był tabor jaki znam z dzieciństwa w Lublinie, gdy ulicami miasta sunął tabor Romów, z ich malowanymi wozami, końmi w zdobnej uprzęży, strojnymi kobietami i mężczyznami ze zlotymi sygnetami na palcach.
Nie można też powiedzieć, że Ci ludzie z drugiej nitki autostrady, nie mają nic. Mają przecież siebie, swoje nieliczne trzody, parę koni i to co te konie potrafią udźwignąć.
No i jeszcze mają dumę – trzeba było widzieć wyraz twarzy mężczyzny, który szedł na czele. Jak ze spokojem i z wyniosłą postawą dyrygował ruchem na autostradzie i prowadzących do niej dróg.

Podążali w stronę sobie tylko znanych pastwisk, gdzieś dalej i wyżej w górach.
Zniknęli na cały sezon.

*    *    *

Potem zobaczyłem ich znowu, gdy skończył się sezon wegetacji roslin i nastawała pora sucha. To najgorszy czas dla Nomadów. Wysycha trawa nawet już wysoko w górach i trzeba stamtąd uciekać przed zbliżającymi się nieuchronnie chłodami, gdzieś w doliny, w pobliże osad czy wiosek. Aby tam przycupnać, gdzieś na skraju, gdzie jest dostęp do wody. Za sprzedane owce czy kozy można kupić podstawowe rzeczy, niezbedne by przetrwać do następnego sezonu, gdy po deszczach pojawi się znowu młoda trawa.
Większe osady czy miasteczka to też większa szansa na znalezienie sezonowej roboty, jakiej wiele w porze suchej. Można całymi rodzinami zatrudnić się w powstających wszędzie sezonowych cegielnach, przy łataniu dróg, które po monsunach i sezonie mokrym, wyglądają jak szwajcarski ser. Co roślejsi znajdą pracę przy budowie domów. Kobiety i dzieci zajmują się zbieraniem chrustu, który znajduje nabywców wszędzie.

W porze suchej, od grudnia do maja, widzę codziennie ich niewielkie siedlisko, nieopodal wiejskiego targowiska, gdy idę do pobliskiej restauracji aby coś zjeść. Jest to kilkanaście ochron przed słońcem, chłodem i potencjalnym deszczem. Sklecone z tego co można znależć lub w ostateczności kupić: z kawalka folii czy starej plandeki. Wszystko to misternie powiązane sznurkiem i drutem, umocowane do słupków ogrodzeń, słupów wysokiego napięcia czy drzewa.
Jeśli jest pogodnie, to te konstrukcje pokrywają się jeszcze wystawionymi do wywietrzenia : kocami, kołdrami i ciepłą wkładaną na noc odzieżą.

Jest cicho, bo w porze obiadu wszyscy ci którzy znaleźli już pracę są poza obozowiskiem. Zostają tylko dzieci. Starsze, staranniej ubrane dziewczynki matkują mlodszym, uczą chodzić te najmniejsze i zaganiają młodszych chłopców, aby nie rozbiegali się za daleko i by przypadkiem nie zaginęli. Bo tu w Indiach, w odróżnieniu od małych dziewczynek,
 mali chłopcy są w cenie.
Widzę ich też wieczorem, gdy wracam z Firmy do hotelu. Są również w sąsiedniej wsi, w której jest cegielnia. Rozpalają duże ognisko i całą grupą siedzą nieruchomo i w milczeniu.  Są szczęściarzami, bo mają pracę.

Nadwyżka owiec i kóz już została sprzedana. Pozostawili tylko te najsilniejsze sztuki i te zupełnie młode, bo za malł aby sprzedać. Czasem spotykam ich strzegących tych resztek stad, wypasanych gdzieś w kompletnie juz suchych chaszczach. Stoją i bez wyrazu patrzą, jakby się dziwili co to też wokół nich powstało, po co te wszystkie motocykle, samochody i ciężarowki. Po co te wysokie murowane domy, zwolna pojawiające się też we wsiach. No i jeszcze ten białas, który się zatrzymał, aby zrobić mu zdjęcie.

Oni żyją w innym świecie, może nawet w innej czaso-przestrzeni, tej typowo induskiej, gdzie czas nie biegnie liniowo, ale kręci się w kółko.

*    *    *

Gdy patrzę na to co się dzieje w Indiach, na początku XXI wieku, to przypomina mi się fragment, wystawianej w latach 80-tych poprzedniego stulecia, sztuki Szukszyna „Ludzie energiczni”. Jeden z jej bohaterów, rozparty wygodnie w swoim garażu, wskazując na stertę nowiuśkich opon (wtedy jeszcze rarytasu w Zwiazku Radziedzkim), mówi do swego mniej zaradnego przyjaciela: „Widzisz te opony?”, i nie czekając na odpowiedż kontynuuje: „one są, ale ich nie ma. One oficjalnie nigdy nie zaszły z taśmy produkcyjnej.”

Ale Nomadzi są i nie dadzą się schować w „garażu”, by powiedzieć, że ich oficjalnie nie ma. Nawet rządowi Indii to się nie udaje. Nomadzi walczą bowiem o to, aby zaistnieć jako członkowie społeczności Indii.
Od dłuższego już czasu, około 42 społeczności żyjące w stanie Maharashtra,  w sposób pokojowy, domagają się od władz stanowych ich formalnego uznania i zarejestrowania. Ale bez rezultatu.

Czytam właśnie niedzielną edycję DNA (Daily News & Analysis) z 24-go lipca. W niej, znany pisarz i działacz społeczny Laxman Mane, mówi, że jest w posiadaniu około 130 petycji radnych różnych szczebli, ze stanu Maharashtra, domagających się uznania i zarejestrowania w kategorii ST (Scheduled Tribes) Nomadów i innych dotychczas nieuwzględnionych społeczności żyjących w ich stanie.

Jego wystąpienie miało miejsce na konferencji, zorganizowanej przez pozarządową organizację Nirman & Karve Samaj Sanstha i poświęconej wyzwaniom stojącym przed Nomadami (NT – nomadic tribes) i społecznościami niesklasyfikowanymi (DNT – de-notified tribes), żyjącymi w stanie Maharashtra.

Mane powiedział, że pomimo tak licznych petycji pochodzących m.in. od autorytetów związanych z legislaturą, rząd zachowuje pełne milczenie.

W tej sytuacji, przedstawiciele dotychczas nieuznawanych i niezarejestrowanych społeczności, zamierzają zorganizować w Mumbaju, 27 lipca, czyli w dwa dni po rozpoczęciu ”monsunowej” sesji parlamentu, wielką manifestację z żądaniem rejestracji i przyznania im tych samych praw politycznych, jakie przysługują społecznościom kategorii ST (Scheduled Tribes).

Twierdzą oni, że chociaż stanowią 5% populacji stanu Maharashtra, czyli około 6 milionów Indusów, nie są im wydawane akty urodzin, nie posiadają żadnych dowodów tożsamości, a w związku z tym nie mogą korzystać z żadnych przysługującym obywatelom praw.
Co więcej, oczekują że z chwilą ich rejestracji, będą mogli formalnie ubiegać się o pracę i równocześnie zostaną im zagwarantowane miejsca w lokalnych i stanowych organach przedstawicielskich. Szacują, uwzględniając ich populację, że zostanie im przyznanych około 14 foteli w ustawodawczych organach terenowych i 2 w parlamencie stanu Maharashtra.

Laxman Mane uważa że, dla okazania dobrej woli, na początek, rząd powinien przeznaczyć określone środki z przeznaczeniem wyłącznie dla tej 5% populacji.  Szczególnie, że takie działania są w zgodzie z normami prawnymi określonymi jeszcze w 2004 roku.

*    *    *

Biorąc pod uwagę, że na tej samej „monsunowej” sesji, będzie dyskutowana i poddana pod głosowanie, „walcowana” od ponad 40 lat slynna Ustawa Antykorupcyjna Lokpal Bill, Nomadów czeka jeszcze długa droga. Ale do długiej drogi to oni są przyzwyczajeni. Wytrzymają.

Czego im jako Nomad szczerze życzę.



Nomad,

Pune, 26 lipca, 2011.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz